Na koniec świata cz. 1 – o marzeniach z dzieciństwa, brakach w edukacji i clikbaitach

with Brak komentarzy

gloubsCofnijmy się w czasie o jakieś dwie dekady. W mojej ówczesnej świadomości terminy „wycieczka dookoła świata” czy „na koniec świata” funkcjonują jako kompletnie abstrakcyjne. Podróże niemal niemożliwe do wykonania, zarezerwowane dla wąskiej grupy najbogatszych ludzi na świecie. To właśnie w tym czasie zaczęło kiełkować marzenie o tym, by któregoś dnia zobaczyć ów mityczny „koniec świata” i osobiście okrążyć glob.

Gdy byłem już nieco starszy i zacząłem interesować się tanim podróżowaniem, z ciekawości postanowiłem sprawdzić jak wygląda miejsce, które mogłoby być nazwane końcem świata. Niestety, edukacja szkolna kompletnie pomija takie działające na wyobraźnię młodych ludzi smaczki. Na szczęście w liceum dowiedziałem się za to jaka jest populacja trzody chlewnej w Peru…

palmerston
Koniec Świata – wyspa Palmerston

Szybko nadrobiłem braki w edukacji, obracając wirtualny globus w programie Google Earth. Jest! Wyspa Palmerston należąca do Wysp Cooka. Dla nas, mieszkających w Polsce, absolutny koniec świata. Dalej pojechać się nie da. Niestety, szybko przyszło także ogromne rozczarowanie. Dostanie się na Palmerston faktycznie jest niemal niemożliwe. Brak lotniska, zbyt duża odległość dla lecącego nad oceanem helikoptera czy awionetki i tylko dwa statki zaopatrzeniem rocznie.

Ok, trudno. Jeśli czegoś nauczyłem się podczas mojej przygody z tanim podróżowaniem, to jest to właśnie sztuka kompromisu. Szukam zatem  najbliższego portu lotniczego, do którego dolecę samolotem. 500 km na wschód trafiam na wyspę Rarotonga. Mam swój wymarzony koniec świata. No to jeszcze tylko zorientować się w cenach: Dwanaście tysięcy złotych – tyle mniej więcej kosztowały wówczas najtańsze bilety lotnicze z Europy. Już wiem, że kiedyś tam polecę. Wiem też, że nie będzie to tanie.

Mijają kolejne lata, podróżuję coraz więcej i tylko od czasu do czasu wrzucam w wyszukiwarkę „RAR”, czyli kod IATA lotniska na największej z Wysp Cooka. Ceny ciągle są poza moim zasięgiem, ale zbliżają się do „rozsądnej” granicy. Siedem tysięcy, pięć i pół, pięć dwieście. W międzyczasie kupiłem swój pierwszy bilet lotniczy w cenie powyżej tysiąca złotych i zmieniłem trochę swoje wyobrażenie o „tanich lotach”. Chyba po raz pierwszy założyłem wówczas swój „wirtualny” budżet na wycieczkę na koniec świata. Postanowiłem, że kupie ten bilet, jak tylko cena spadnie poniżej 3500 zł.

Rarotonga
Rarotonga

Jak niemal co dzień, przeglądam oferty na facebooku. Widzę świetny, dla mnie maksymalnie chwytliwy tytuł newsa: „tanie loty dookoła świata”. Oczywiście klikam, by choćby rozeznać się w tym ile „to” może kosztować. Niespodzianka: całość zamyka się w 4500 zł! Mało tego, po drodze lądowanie na Rarotondze! Oferta idealna. Nie tylko zobaczyłbym swój wymarzony koniec świata, ale też poleciałbym dookoła naszej planety. Niestety, w tym momencie nie stać mnie na taki wydatek. Czekam dalej, ale mam już nowe marzenie. Zobaczyć Rarotongę i polecieć dookoła świata.

Ceny spadają, ale do granicy trzech i pół tysiąca dojść nie chcą. Pojawia się oferta za cztery „stówki” więcej. Jestem niemal zdecydowany, ale okazuje się, że to lot przez Nową Zelandię, z powrotem w tym samym kierunku. Żeby okrążyć planetę byłaby potrzebna druga, pewnie równie droga podróż. Odpuszczam. Wreszcie jest, tylko nieco ponad 3500 zł, ale znów tą samą trasą. Następnym razem.

Czerwiec 2018. Od kilku tygodni zabieram się za planowanie wakacji. Z doświadczenia zabieram się do tego w czerwcu, mając w planach listopadowy wyjazd. To wtedy zaczynają pojawiać się najlepsze ceny na listopadowe terminy.  Pierwszy pomysł – Gwadelupa. Zanim jednak się zdecydowaliśmy, bilety w super cenie się wyprzedały. Trudno, najwyraźniej nie ciągnęło nas tam wystarczająco mocno. Wreszcie decydujemy: mamy jeszcze sporo czasu do jesieni, więc czekamy na Filipiny w dobrej cenie, albo jakiś naprawdę rewelacyjny deal w inne miejsce, którego jeszcze nie widzieliśmy. To kolejny efekt corocznego planowania „tanich wakacji”. Wiem, że nie mogę zafiksować się na konkretny termin ani konkretny kierunek. To prowadzi do przepłacania. Ustalam więc sobie w głowie ramy: ciepło, daleko, jeszcze tam nie byłem. Robię krótką listę kierunków, które interesują mnie obecnie bardziej niż inne – „Poleciałbym na Filipiny, albo Zanzibar… ale jak znajdę ofertę życia do Nowego Jorku to odpuszczam tropiki”. Zaczynam swój codzienny rytuał przeglądania stron poświęconych tanim lotom, by nie przegapić żadnej „super” oferty na okolice listopada, kiedy planuję swój coroczny urlop.

Trafiam na kolejny clickbait stworzony jakby specjalnie dla mnie. Tym razem zainteresowała mnie treść odnośnika: „www.stronainternetowa.pl/rarotonga-rekord”! Klikam szybciej, niż zdążyłem pomyśleć o tym jaką najniższą cenę dotąd widziałem. Strona się ładuje, a ja patrzę jeszcze jak stary jest ten post na facebooku. Dodany kilka minut po 11:00. Jest 11:30. Powinno się udać! Skyscanner wreszcie wypluwa cenę: 2900 zł. Nie mogę uwierzyć, ale nie tracę czasu na to by się upewnić.

Rzut oka na terminy – są ok. Dzwonię do żony!

– Hej, jest Rarotonga na jesień za dwa dziewięćset! Bierzemy?

– Nie wiem nawet gdzie to jest…

– Zaufaj mi, będzie fajnie!

Dalsza analiza: Trzy tygodnie na drugim końcu świata – super, choć tak długi urlop będzie nieco problematyczny. Wylot z Heathrow w niedzielę – super, uwielbiam Londyn więc polecimy sobie przynajmniej dzień wcześniej i pokręcimy się po tym pięknym mieście. Trasa: Londyn, Szanghaj, Auckland, Rarotonga, Los Angeles, Londyn… chwila, chwila! To jest lot dookoła świata!

Przyspieszam i natychmiast klikam „Sprawdź”. Cena się nie zmieniła, więc szybko wybieram najtańszego pośrednika i wciskam „wybierz”. Przechodzę na stronę pośrednika, a tam kolejna niespodzianka. Kwota do opłacenia za osobę: 2300 zł. Niemożliwe! Płacę kartą i natychmiast nerwowo odświeżam skrzynkę mailową. Wreszcie jest, potwierdzenie rezerwacji. Mam swój wymarzony lot na koniec świata, w cenie której w nigdy życiu bym się nie spodziewał!

___

Tak naprawdę powyższy tekst miał być wstępem do relacji z wyjazdu na Rarotongę, ale wyszedł trochę za długi. Publikuję go zatem jako część pierwszą krótkiej serii. Po pierwsze po to, by podzielić się z Wami historią tego jak spełniło się jedno z moich największych podróżniczych marzeń. Po drugie – by pokazać jak wygląda „od kuchni” rezerwacja taniego lotu w bardzo egzotycznym kierunku.

W części drugiej pojawi się opis samej podróży oraz pobytu na Rarotondze. Chyba, że znów wyjdzie zbyt długo i podzielimy tekst na jeszcze dwa osobne wpisy 🙂

Follow Michał:

Na pokładzie samolotu w sumie już ponad czterokrotnie okrążyłem ziemię. Uwielbiam szukać lotów w zupełnie nowe, mało znane lokalizacje. Wakacje bez oszczędzania byłyby dla mnie nudne ;)

Latest posts from