Na koniec świata cz. 2 – Przygotowań ciąg dalszy  

with Brak komentarzy

rarotongaGdy minęła już ekscytacja związana z zakupem wymarzonych wakacji, należało rozpocząć przygotowania do podróży na koniec świata. Jeszcze przed zakupieniem biletów zebrałem podstawowe informacje o niezbędnych wizach, szczepieniach i czekających nas po drodze wyzwaniach logistycznych.

Na początek, bilet lotniczy na trasie Londyn – Szanghaj – Auckland – Rarotonga – Los Angeles – Londyn należało uzupełnić o brakujące transfery z i do Polski. Mieszkamy we Wrocławiu, więc wybór lotniska w Polsce był oczywisty. Niestety, okazało się że loty powrotne do Wrocławia będą dość drogie zarówno w Ryanair jak i Wizzair. Po przejrzeniu cen na inne lotniska, zdecydowaliśmy się na powrót do Katowic. Przy czterech biletach bardziej opłacało się wylądować w Pyrzowicach i dojechać do Wrocławia z aerobus.pl niż lądować w samym Wrocławiu… (Was także zawsze zachęcam do takiego podejścia. Rozpoczęcie i zakończenie podróży w tym samym miejscu jest wygodne i proste, ale nie zawsze najtańsze. Różnice mogą wynieść nawet kilkaset złotych od osoby, dlatego zawsze warto sprawdzić cenę lotów na okoliczne lotniska).

Zakup brakujących lotów w tanich liniach lotniczych wiązał się z jeszcze jedną niedogodnością i dodatkowym kosztem – zakupem płatnego bagażu rejestrowanego. Tym bardziej, że od wylotu z Londynu do powrotu do Londynu, mamy już zapewnione po jednej sztuce rejestrowanego 23-kilogramowego bagażu. Zdecydowaliśmy się więc na sprawdzone wcześniej rozwiązanie. Jeden dokupiony bagaż rejestrowany na dwie osoby i duże plecaki „podręczne”. Dzięki takiemu podejściu nie tylko nie musicie bardzo spinać się przy pakowaniu, ale także możecie bez stresu zapakować na wakacje na przykład kosmetyki większe niż 100 ml. To szczególnie ważne w przypadku lotów w tropiki! Olejek z filtrem można oczywiście przelać do mniejszych, 100 mililitrowych opakowań, ale zapas na trzy tygodnie będzie wymagał już dość sporej ilości tych buteleczek…

Po skompletowaniu lotów zabraliśmy się za transfery „na lądzie”. Ponieważ w drodze na Rarotongę mieliśmy wylot z Heathrow w niedzielę, postanowiliśmy polecieć do stolicy Anglii już w sobotę rano. Po lądowaniu na Luton dojechaliśmy do centrum autobusem National Express. Po mieście poruszaliśmy się oczywiście niezawodnym londyńskim metrem, które dojeżdża także na lotnisko Heathrow. Transport z miasta na lotnisko nie wymagał zatem rezerwacji. W drodze powrotnej z Heathrow na Luton dojechaliśmy także autobusem National Express. Bilety na autobusy kupiliśmy wcześniej, na stronie przewoźnika. Tutaj uwaga – zostawcie sobie spory margines od lądowania do odjazdu autobusu przy rezerwacji. Bilety są bowiem wydawane na konkretną godzinę i jeśli z jakichś powodów się spóźnicie – będzie wymagana dopłata. Co ciekawe, działa to jednak tylko w jedną stronę. Gdy odjeżdżaliśmy z Luton w autobusie skończyły się miejsca i część turystów musiała czekać na kolejny autobus… Jeśli zaś chodzi o metro – bilety kupicie na większości stacji lub w specjalnie oznaczonych sklepach. Sęk w tym, że kupowanie biletów się… nie opłaca. W metrze możecie bowiem korzystać z technologii zbliżeniowej i płacić za kurs bezpośrednio przy wejściach kartą płatniczą lub specjalną doładowywaną w automacie kartą miejską o nazwie Oyster. Nie zapłacicie wówczas za podróż więcej, niż cena całodniowego biletu. Przy używaniu karty płatniczej warto pamiętać o kosztach przewalutowania – by ich uniknąć za granicą płaćcie tylko przeznaczoną do tego celu kartą walutową lub Revolutem.

Transport ogarnięty niemal w całości, pora więc zająć się noclegiem. Od razu zdecydowaliśmy się, że jeśli będzie to możliwe rezerwujemy wszystkie noclegi w jednym miejscu. Wyspa jest tak mała, że bez problemu w trzy tygodnie zobaczymy całą, nie przenosząc się jednocześnie z hotelu do hotelu. Po takim założeniu wybór miejsca okazał się zaskakująco prosty. Booking.com zaproponował nam tylko jeden czteroosobowy obiekt dostępny w tym terminie w rozsądnej cenie. Na szczęście był to wysoko oceniany Tropical Sands, w pobliżu największej atrakcji wyspy – plaży Muri. Po przejrzeniu opinii i szybkim rzucie oka na alternatywy w postaci hosteli i ofert na AirBnB, decyzja mogła być tylko jedna – rezerwujemy. W sumie za 19 dni pobytu każdy z nas zapłacił po 1675 zł, czyli 186 zł za noc. W porównaniu z innymi miejscami na Rarotondze – to świetna cena. Jeśli jednak wybierając się na Rarotongę chcecie zarezerwować coś maksymalnie tanio – to na wyspie działa hostel Bacpackers International, w którym noclegi kosztują nawet 9 NZD (około 25 zł).

Do zamknięcia tematów noclegu potrzebowaliśmy jeszcze taniego rozwiązania w Londynie. Niestety, ceny nawet najgorszej jakości hosteli w tym mieście potrafią powalić. Na szczęście udało nam się zarezerwować genialny hotel Rest-Up w samym centrum Londynu za zaledwie 64 zł od osoby! Co prawda pokoik był malutki a do naszej dyspozycji były niewielkie piętrowe łóżka, ale było czysto, cicho i mieliśmy własną łazienkę z prysznicem. Jak na Londyn, w tej cenie, to naprawdę sporo 😉

Na tym etapie planowania podróży, brakowało nam już tylko: niezbędnej z powodu przesiadki w USA wizy oraz transportu z lotniska do hotelu na Rarotondze. Z tego drugiego szybko… zrezygnowaliśmy. Okazało się bowiem, że transport na trasie mającej zaledwie 10 kilometrów będzie nas kosztować około 65 zł od osoby! Dla czterech osób to już 260 zł, a w tej cenie można na przykład wypożyczyć samochód… na dwa dni. Postanowiliśmy zatem, że na miejscu albo zdecydujemy się na wypożyczenie samochodu, albo komunikację publiczną czyli okrążający wyspę autobus.

Pozostała zatem jedynie kwestia uzyskania wizy do Stanów Zjednoczonych. Tak, taki dokument jest wymagany nawet jeśli na terenie USA spędzicie tylko kilkadziesiąt minut niezbędnych do tego by przesiąść się z jednego samolotu w drugi. (Po zniesieniu obowiązku wizowego dla Polaków podróżujących do USA, temat ten jest już nieaktualny. W przypadku naszej podróży w 2018 był jednak dość ważnym – i kosztownym – jej elementem). Co prawda do tego celu wystarczy wiza „tranzytowa” o oznaczeniu C-1, ale ponieważ kosztuje ona dokładnie tyle samo co tradycyjna wiza turystyczna B-1/B-2 to ubieganie się o nią nie ma większego sensu. By otrzymać wizę do Stanów należy wypełnić bardzo obszerny formularz online na stronie Biura Spraw Konsularnych Departamentu Stanu USA. Jednym z wymaganych punktów jest przesłanie zdjęcia wykonanego według specjalnych wytycznych – wzrok prosto w obiektyw, równe oświetlenie twarzy, śnieżno-białe tło itd. Po wypełnieniu formularza trzeba uiścić opłatę w wysokości 160$ (ok. 625 zł) i umówić się na rozmowę z konsulem, w jednym z dwóch konsulatów w Polsce.

My udaliśmy się do Krakowa. Jeszcze przed wyjazdem każde z nas otrzymało maila o konieczności przywiezienia ze sobą zdjęcia. Okazało się, że mimo naszych usilnych prób, ostatecznie tło zdjęcia nie było wystarczająco białe… Cóż, w takiej sytuacji pozostało nam tylko skorzystanie z usług profesjonalisty, co wiązało się oczywiście z dodatkowym kosztem (ok. 40 zł). Na miejscu, w Krakowie, musieliśmy stanąć w kolejce do… kolejki. Gdy wybiła godzina, na którą umawialiśmy się przez Internet, sympatyczna Pani sprawdziła czy posiadamy komplet dokumentów i odpowiednie zdjęcia. Następnie wręczyła nam przepustkę, z którą stanęliśmy w kolejce do wejścia do konsulatu. Po 20 minutach zaproszono nas do środka, gdzie po kontroli bezpieczeństwa niczym na lotnisku, mogliśmy stanąć w… kolejnej kolejce. Tym razem przez 15 minut oczekiwaliśmy na pobranie odcisków palców, po czym znów stanęliśmy w, ostatniej już, kolejce. Kolejne 20 minut i słynna „rozmowa” z konsulem. Tak naprawdę wygląda to bardziej jak wizyta na poczcie. Pani po drugiej stronie okienka zadaje kilka szybkich pytań: „Czym się zajmujesz”, „Dokąd chcesz się wybrać i w jakim celu” i… już. Po chwili otrzymaliśmy karteczki z informacją, że nasze paszporty wrócą do nas kurierem z wklejoną promesą wizową.

Przed wyjazdem pozostało nam tylko wydrukować komplet kart pokładowych, biletów autobusowych i potwierdzeń rezerwacji noclegów. Na wszelki wypadek zawsze drukujemy dwie pary dokumentów podróżnych by umieścić je w dwóch rożnych bagażach. Warto zapisać te dokumenty także w wersji elektronicznej na telefonach, tak by były dostępne nawet w wersji offline.

___

Na tym kończymy, znów nieco przydługą, część drugą – poświęconą przygotowaniom do wyjazdu. W części trzeciej pojawi się wreszcie relacja z samej podróży 🙂

Follow Michał:

Na pokładzie samolotu w sumie już ponad czterokrotnie okrążyłem ziemię. Uwielbiam szukać lotów w zupełnie nowe, mało znane lokalizacje. Wakacje bez oszczędzania byłyby dla mnie nudne ;)

Latest posts from